Brak produktów w koszyku.

O organizacji czasu. Jak wyszłam z prokrastynacji?

utworzone przez | maj 3, 2020 | Prywatnie | 0 komentarzy

Cześć, dzień dobry!

 

Można powiedzieć, że jesteśmy w samym centrum historycznego okresu. O czasach zarazy nie zapomnimy ani my ani następne pokolenia. Ja na bank! Na pewno za kilka (dziesiąt) lat będę opowiadać o tym jak świat się nagle zatrzymał i wszyscy nie wiedzieliśmy z czym się mierzymy.

Korona wirusa zostawiamy w spokoju. Skupię się na innej kwestii. Tak tylko uprzedzam!

Nie bez powodu napisałam, że to wszystko wydarzyło się nagle. Przyznać się czy spośród Was znajdzie się chociaż jedna osoba, która przewidziała taki scenariusz?

Jeszcze tydzień przed zamknięciem siłowni, wsród znajomych przekazywaliśmy sobie informacje, co ktoś usłyszał lub co podejrzewa, polecaliśmy rzetelne źródła wiedzy, lecz absolutnie nikt… podkreślam: nikt nie przeczuwał, że lada moment zostaniemy zamknięci we własnych mieszkaniach. Wirus był daleko. W Polsce było mało przypadków. A jednak…

Stało się. Dla zdrowia moich podopiecznych oraz własnego, zawiesiłam działalność jako trener. Ilość godzin pracy „na zewnątrz” spadła do zera, a co za tym idzie runęła moje rutyna dnia codziennego, którą wypracowywałam przez ostatnie kilkanaście miesięcy.

Żeby nie było – jestem dość elastyczna, jeśli chodzi o grafik. Każdy mój dzień wygląda inaczej. Pracuję w różnych godzinach, mam inne zadania, spotykam różne osoby, jednak wspólnym mianownikiem było to, że wychodzę z domu.

Dla osoby pracującej na etacie i w określonych godzinach moje życie mogło wydawać się chaosem. Ok, jednak moim chaosem. Odnajdywałam się w nim i lubiłam mieć zawsze coś do zrobienia. Akcja zostań w domu odwróciła moje życie o 180 stopni.

Pierwsze dni były totalną katastrofą. Byłam sparaliżowana strachem i na rozdrożu pewnych decyzji. Nic nie było wiadomo, jeśli chodzi o koszty związane z prowadzeniem firmy. Dodatkowo wiedziałam, że jest już za późno, żeby wrócić do domu rodzinnego i narażać swoich bliskich.

Poszłam w sprzątanie…

Wypucowałam każdą szafkę w kuchni! Z uporem maniaka umyłam wszystkie szklanki, kubki, miseczki, talerze – zajmuję się również fotografią kulinarną, więc mam więcej szkła niż ubrań. Całość zajęła mi trzy dni i prawie nikt nie miał ze mną kontaktu. Kiedy przeżywam tak ogromny stres, moją reakcją obronną jest ucieczka. Kierował mną instynkt, po prostu. 

Po tym okresie przyszedł czas na prokrastynację. Próbowałam wstawać z łóżka o tej samej godzinie co wcześniej, jednak co z tego jak nie potrafiłam uporządkować planu dnia? Nie miałam terminów, nigdzie nie musiałam się śpieszyć a zadania, które wcześniej zajmowały mi kilkanaście czy kilkadziesiąt minut, rozwlekałam na cały dzień.

Mimo że robiłam dużo mniej niż wcześniej to wcale nie odpoczywałam. WCALE. Moja głowa była jedną wielką plątaniną myśli, frustracji, złości na samą siebie i żalu, że sprawy tak się potoczyły.

Byłam osłabiona psychicznie i fizycznie, więc górę wzięły stare przyzwyczajenia. Zamiast na spokojnie usiąść, przeanalizować oraz pozwolić sobie na adaptację do nowych warunków, byłam pierwsza na linii ognia. I tak oto:

  • miałam epizod z bieganiem – nienawidzę biegać… nie wiem co mi strzeliło do głowy. Byłam trzy razy. Do wymazania.
  • od razu po wstaniu starałam czytać książkę lub wziąć się za naukę – nie jestem osobą, która budzi się jak pani z reklamy. Rano potrzebuję kawy i rozruchu. Z naciskiem na kawę. Do wymazania.
  • próbowałam porządkować dni tematycznie, czyli dla przykładu jednego dnia robić tylko zdjęcia oraz obróbkę – nie wzięłam pod uwagę tego, że najlepiej funkcjonuję, kiedy mam konkretne zadania. Różne zadania. Efekt? Po dwóch pełnych dniach spędzonych na zdjęciach miałam dość aparatu, a na przygotowane jedzenie nawet nie mogłam patrzeć. O jedzeniu nie wspominając. Do wymazania.
  • zachęcona pomysłem kogoś z instaświata, zrobiłam listę „to do na kwarantannę” – aż wstyd to pisać… jednak miała tyle punktów, że izolacja musiałaby trwać dwa lata a nie dwa tygodnie (wtedy jeszcze myśleliśmy, że to będzie czternaście dni). Do wymazania.
  • skoro wcześniej wspomniałam o wstydzie to teraz będzie żenada. Jesteś ready? Włączyłam trening sławnej youtuberki, z myślą: może mi się zachce. Po 10 minutach byłam tak zniesmaczona tym pomysłem, że nikomu tego nie mówiłam. Totalny upadek. Do wymazania.

Odbijałam się od jednej ściany i od razu wpadałam na drugą. Moja motywacja do działania wynosiła równe zero – jak miało być inaczej, skoro cały czas popełniałam ten sam błąd i wymagałam od siebie za dużo? A każde kolejne niezrealizowane zadanie wpędzało mnie w poczucie winy oraz pogłębiało przekonanie, że jestem leniwa? To jeszcze miałam sobie wygospodarować czas na relaks i odpoczynek? God damn it.

Sięgnęłam dna produktywności i zdecydowałam, że następny dzień będzie wyglądał inaczej. Nie narzuciłam sobie nowej rzeczywistości. Zamiast tego skupiłam się na poszukaniu wspólnych punktów i nawyków, które sprawiły, że odzyskałam spokój oraz komfort – pracy, czasu wolnego i… życia.

I co ważne: odrzuciłam od siebie przekonania odnośnie motywacji. Ona nie przychodzi sama z siebie. Wynika z działania. Robię coś, widzę efekty, czuję potrzebę kolejnego kroku. Leżąc na kanapie i czekając, aż przyjdzie pewnie obejrzałabym cały Netflix.

To jak wygląda teraz mój dzień?

Przed kwarantanną wstawałam w okolicach szóstej rano (czasami wcześniej, czasami później, jednak nawet w weekendy była to maksymalnie ósma). Stwierdziłam, że to organizm będzie decydował o pobudce. Sama z siebie wstaję przed siódmą, od razu przebieram się w strój sportowy i wskakuję na stepper, podczas którego oglądam szkolenie czy jakiś webbinar.

Wspólny mianownik z przeszłością: ruch. Wcześniej wychodziłam do pracy, jechałam rowerem lub szłam pieszo, byłam na porannych treningach personalnych i wracałam do domu na śniadanie. Teraz jem je po porannym rozruchu, kawie i zrobieniu makijażu – to kolejny wspólny punkt.

Mejkap, fryzura (dobra, wiem… szumnie napisane!) dają mi bodziec do rozpoczęcia pracy – jak działa to nie jest głupie. Zostawiłam.

Kolejną dawkę ruchu miałam po południu i tutaj również nie będzie zaskoczenia – zostawiałam.

Co to oznacza w praktyce? W zależności od dnia, a co za tym idzie ilości zadań i priorytetów, godzina wyjścia na spacer nie jest stała. Aktywność to obowiązek – wytrzymałam dwa dni bez wychodzenia z domu, podczas których czułam, że wracam do punktu, z którego próbowałam uciec. Dla zdrowia psychicznego z zachowaniem bezpieczeństwa, spacerowałam. To był (i dalej jest!) jeden z ulubionych punktów w ciągu dnia.

Co mam na myśli pisząc ilość zadań i priorytetów?

Jednego dnia mam do ułożenia jadłospisy, innego zdjęcia, codziennie nagrywam story, dłubię przy grafice, doszkalam się i robię jakąś część do projektu, który światło dzienne ujrzy w drugiej połowie czerwca – jest bardzo złożony oraz wymaga mnóstwo zaangażowania i pracy. Jest to zdecydowanie coś co z jednej strony spędza mi sen z powiek (bo ciągle coś poprawiam, żeby było tak jak sobie zaplanowałam), a z drugiej: w który mocno wierzę!

Nie planuję dnia krok po kroku. Każdego tygodnia mam nową listę mini projektów i wyznaczam, kiedy dokładnie je zrobię. Działam zadaniowo.

A co jeszcze robię codziennie? Jogę! Której zwracam honor i przyznaję, że zrobiła dużo dla mojego kręgosłupa i ogólnie pojętej mobilności. Sama jestem zaskoczona efektami po tak krótkim czasie, jednak to jest temat na oddzielny post!

Wracając do brzegu – trochę popłynęłam, a ten post jest bardziej osobisty niż zakładałam… – nie rzucajcie się na głęboką wodę. To na prawdę nie przyniesie wiele dobrego, a wręcz może sprawić, że zaczniecie w siebie wątpić. Nic fajnego. Jak czytaliście: przerabiałam to!

Zmiana nawyków, adaptacja do nowych warunków to proces. Potrzeba czasu, konsekwencji i … wyrozumiałości dla samego siebie. Dla swoich błędów, pomyłek, gorszych dni. Wyznaczcie jedno zadanie lub nawyk, który chcecie wprowadzić i powtarzajcie go, aż wejdzie w „strefę komfortu” – jak mój stepper, na którym czuję się jak Magda M (jedna różnica, że ona była w piżamie na orbitreku…).

Jedno „ALE”

Absolutnie nie mówię, żebyście zmienili swój rozkład dnia i robili jak ja. W życiu! Przypominam, że ja odnajduję się w chaosie, a do pełnej organizacji jeszcze mi daleko. Jeśli wciąż plątacie się w działaniu, nie potraficie funkcjonować tak jak chcecie to może warto przeanalizować punkty wspólne? Znajdźcie kompromis pomiędzy starą a nową rzeczywistością. W końcu mniejsza zmiana jest łatwiejsza do wprowadzenia, right?

Jak Wy odczuliście, a może dalej odczuwacie kwarantannę? Jakie uczucia Wam towarzyszyły na początku i towarzyszą teraz? Były lepsze i gorsze momenty? Ostatnio usłyszałam zdanie, które utkwiło mi w pamięci.

– Po ilu kryzysach już jesteście?

Ściskam!

 

M. 

Komentarze

Tutaj też się rozgadałam:

Jak dobrać kaloryczność?

Jak dobrać kaloryczność?

Wchodzimy w wyszukiwarkę i wpisujemy "kalkulator kalorii" lub "obliczenie przemiany materii". Możemy skorzystać z kilku dostępnych wzorów - w zależności od tego, którego użyjesz możesz otrzymać inną wartość (zależy również od założonego przez Ciebie współczynnika...