Brak produktów w koszyku.

Proszę, nie komentuj zawartości mojego talerza!

utworzone przez | gru 8, 2020 | DIETETYKA, Moja historia, Odchudzanie | 0 komentarzy

Cześć, dzień dobry!

 

Jeszcze kilkanaście dni dzieli nas od końca tego szalonego (pod kilkoma względami) roku, jednak zanim powiemy oficjalne
„Do widzenia, 2020!”, większość z nas spotka się z bliskimi przy świątecznym stole (celowo napisałam „bliskimi”, bo każdy może sobie świętować jak tylko chce). Ja będę ten czas spędzać w domu rodzinnym i mam nadzieję, że kolejny raz obędzie się bez komentarzy odnośnie do zawartości mojego talerza. To dalej nowość… niestety. Wspólne biesiadowanie kojarzy mi się
z wysłuchiwaniem racji innych osób. Na różne tematy: co i ile jem, jak się ubieram, pracuję, spędzam wolny czas i wiele, wiele więcej!

Dzisiaj skupię się na wspomnianym talerzu i pokażę Ci w jaki sposób poradzić sobie z niechcianymi radami.

Dobrze, że Wigilia jest bezmięsna! Inaczej spotkałabym się z komentarzami, że wegetarianizm jest całkowicie niepotrzebny czy zagrażający mojemu zdrowiu. Albo lepiej! Będzie, że „wydziwiam”.

Znasz to? Ja tak. Odkąd pamiętam zawsze było coś nie tak. Kiedy dziękowałam za kolejny kawałek ciasta, bo po prostu byłam już najedzona, to słyszałam, że „raz Ci przecież nie zaszkodzi” lub „Ty i te Twoje diety!”. Z drugiej strony, nakładając sama drugą porcję pierogów (pierogi to życie!) spotykałam się z komentarzami typu „ile Ty jesz?!”.

Czy prosiłam o te opinie? Ależ skąd! Trudno mi uwierzyć, że do niektórych osób wciąż nie dociera to, że naprawdę nie muszą mówić na głos co myślą. Dzisiaj takie wypowiedzi nie robią już na mnie większego wrażenia (chociaż nie ukrywam, że mnie irytują), jednak będąc nastolatką BARDZO się przejmowałam. Przede wszystkim nie byłam jeszcze dietetykiem i miałam inne przekonania na temat jedzenia. Wydawało mi się, że świąteczne smakołyki trzeba spalić na rowerze stacjonarnym i że po
3-dniowej biesiadzie zawsze jest +5 kilogramów na wadze…

Takie przekonania sprawiały, że robiłam dokładnie to samo co inni! Czyli: PRZEJADAŁAM SIĘ W ŚWIĘTA!

 

#słodkopuzzlowy cytat:

„Parę razy zdarzyło mi się przeholować z ilością na świętach czy imprezach rodzinnych. Wszyscy wiemy, jak to jest: a tu barszczyk, potem pierożek zagryziony śledzikiem i na koniec oczywiście CIASTECZKO. Jak to święta bez ciasteczka? A że święta są tylko RAZ w roku, to trzeba zrobić ciasteczko na bogato, chociaż wszyscy wiemy, że nasze żołądki mają ograniczoną pojemność. (Czy u Ciebie w domu też co roku jest ten sam schemat? U mnie dojadamy jeszcze parę dni po Wigilii… Tyle dobrze, że jest tendencja zniżkowa. Chyba przez moje gadanie. Chyba…) No więc po takiej jedzeniowej imprezce wjeżdżały herbata wspomagająca trawienie, kanaping, żeby się ułożyło w brzuszku, i najlepiej jakiś film, żeby człowiek nie musiał się za bardzo ruszać. Mimo że jedzenie było przepyszne i sprawiało przyjemność, to te uczucia szybko zastępował dyskomfort na żołądku,
w tym uczucie ciężkości, ospałość, a także ogólna niechęć do podejmowania jakiejś aktywności poza noszeniem kolejnych dań. To wszystko przeciąga się na następny dzień, bo przepełniony układ pokarmowy traci swój regularny rytm (a on bardzo lubi regularność i spokój, stąd u wielu osób pojawiają się problemy z perystaltyką). Po kilku takich wyskokach połączonych z bólem brzucha w końcu zadałam sobie odpowiednie pytanie: „Monika, czy lubisz to uczucie przejedzenia? Lubisz ten stan, że nic ci się nie chce, bo cała twoja energia skupia się na: TRAWIENIU?!”. Nie lubię.”

 

Co więcej! Jeden komentarz potrafił wpędzić mnie w poczucie winy, mimo że osoba, która go dawała, nie miała większego pojęcia o zdrowym odżywianiu czy aktywności fizycznej. Wcześniej próbowałam z tym walczyć. Teraz? Mam w zanadrzu kilka reakcji (z obojętnością włącznie), które są moim kołem ratunkowym.

„Święta są tylko raz w roku!”

Chyba najczęściej wypowiadane stwierdzenie, kiedy ktoś na siłę próbuje nam wcisnąć dokładkę potrawy. Jeśli skutecznie nie obronisz swojego stanowiska „nie chcę” to cóż… kolejne pierożki czy ciasteczko wylądują na Twoim talerzu, a Ty żeby nie sprawić komuś przykrości, zagryziesz zęby i zjesz dla świętego spokoju. Dosłownie. A potem skończysz z przepełnionym żołądkiem, być może bólem brzucha i z utwierdzonym przekonaniem, że w święta się trzeba objeść za wszystkie czasy. Moim zdaniem nie o to w świętach chodzi, jednak podkreślam: to moje zdanie.

W tej sytuacji mamy kilka opcji:

  • Możesz powtarzać, powtarzać i jeszcze raz powtarzać: „nie, dziękuję”, aż do znudzenia. Czasami przechodzi… Jest to najbezpieczniejsze wyjście, ponieważ nie narażasz się osobie obdarowującej, jednak równocześnie: nie podkreślasz swojej decyzyjności odnośnie do jedzenia. Ty zarządzasz własnym talerzem!
  • Możesz podziękować i od razu dodać swoje stanowisko: nie jestem głodny/a, nie mam ochoty, NIE CHCĘ. Tak jak pisałam
    w newsletterach, jeśli wiesz, że czegoś nie chcesz to już istotna baza informacji! Pamiętaj proszę, że Twój komfort jest najważniejszy. Uleganie presji otoczenia będzie powodować frustrację, a Ty sam(a) będziesz wątpić w swoje poczucie sprawczości. Być może od jakiegoś czasu pracujesz nad relacją z jedzeniem. To trudne, wiem. Świąteczny czas będzie bardzo wymagającą próbą. Jeśli czujesz, że możesz się zwierzyć bliskim i poprosić ich o wsparcie (czyli nie podsuwanie jedzenia pod nos), zrób to. Podczas mojego nastoletniego odchudzania najbardziej wspierającą osobą była moja mama. Gotowała różne obiady – dla nas (bo jadła ze mną 🧡) i dla pozostałych członków rodziny, i nigdy, absolutnie nigdy nie komentowała mojego wyglądu. Nie wpędzała mnie tym samym w kolejne kompleksy, które piętrzyły się w zastraszającym tempie. To były czasy początków kolorowych magazynów i super odpicowanych reklam telewizyjnych z pięknymi kobietami (ja tak nie wyglądałam!). Będąc w wieku dorastania chyba wszyscy byliśmy bardzo wrażliwi, jeśli chodzi o sylwetkę czy cerę. To właśnie wtedy hormony robią najwięcej „problemów” i kształtuje się wiele przekonań, które przekładają się na dorosłe życie.
  • Możesz podziękować i zdecydowanie wyrazić sprzeciw wobec niechcianych komentarzy. Najprawdopodobniej spotkasz się wtedy z atakiem, bo nikt nie lubi słyszeć, że jego zdanie nie ma dla nas większego znaczenia. Tyle że… to problem tej osoby
    i jej przekonanie pt. „Moja racja jest mojsza niż twojsza. Właśnie moja racja jest najmojsza”. Starsze pokolenia (pozwalam sobie to tutaj napisać, bo wątpię, że czyta mnie jakaś babcia czy dziadek. Jak coś to pozdrawiam i proszę: nie wpychaj komuś jedzenia na siłę!) mogą dodatkowo stwierdzić pod nosem (albo co gorsze: na głos), że jesteś „pyskaty(a)” albo „nie masz szacunku”. O losie… To nie to w tym chodzi! Dlaczego niby jestem „tą złą” decydując o własnym życiu? Przecież poza okresem świątecznym doskonale sobie radzę z tym, ile jedzenia nakładam na talerz.
  • Możesz również… przemilczeć i zastosować coś najgorszego pod słońcem, czyli obojętność. Jeśli gotujesz się w środku to reakcja nie będzie należało do łatwych, jednak jest bardzo skuteczna.  Często też najmniej szarga nerwy… Lecz wymaga konsekwencji! Coś za coś. Przyznaję, że stosuję ją tylko w przypadku dalszej rodziny, z którą mam kontakt może z raz czy dwa razy w roku. Na stwierdzenie, że będę chora, bo nie jem mięsa – milczę, na komentarze do mojej pracy (jaka to praca klepać w komputer!) – milczę, pytań czy chcę dokładkę – nie słyszę, a na moim talerzu są sztućce, po to żeby nie było gdzie tego jedzenia położyć. Pytań o męża i ślub też nie słyszę, jak coś…

Jesz słodycze będąc na diecie?!

Od razu zaznaczę, że chowanie słodyczy po szafkach, żeby uniknąć tego typu zaczepek, również mam za sobą. Znowu: jako nastolatka. Wpędzało mnie to w ogromne poczucie winy i powodowało wewnętrzny bunt. Wiedziałam co robię. Czekolada była elementem mojej zdrowej diety, a nie jedynym produktem, który jadłam! Nie będę ukrywać, że trochę też zawstydzało, bo brzmiało tak jakbym robiła coś złego i społecznie zakazanego. Powtarzam do znudzenia: możesz jeść słodycze podczas odchudzania, jak również wtedy, kiedy po prostu prowadzisz zdrowy styl życia! I co więcej: może Ci to sprawiać przyjemność. Koniec kropka.

Z dziennika wspomnień: parę razy zdarzyło mi się usłyszeć (już będąc aktywnym zawodowo dietetykiem) „Och, Ty pewnie nie jesz takich rzeczy!” lub „Monika, nie patrz, jak sięgam po kolejnego czipsika!”. Spotkania towarzyskie nie są od dawania profesjonalnych opinii na tematy żywieniowe (ależ korciło!), mam rację? Poza tym jestem z tych osób, które zanim wypowiedzą swoje zdanie to pytają czy ktoś chce je usłyszeć. Takie sytuacje tylko umacniały moje przekonanie, że edukacja jest bardzo potrzebna i że artykuły z „dziesiecioma najlepszymi trikami na odchudzanie” wyrządzają wiele krzywdy i powodują, że mity są coraz mocniej utrwalane.

Kiedy najtrudniej będzie Ci trzymać się swoich przekonań?

Proste: kiedy nie będziesz ich pewny(a). Jeśli dokładnie wiesz co robisz i dlaczego to robisz, to żaden komentarz, zaczepka czy nawet atak nie spowodują, że zaczniesz się wahać. To nie wiedza sprawiła, że w tym momencie mam w nosie pseudoeksperckie opinie i że potrafię wyjść ze słownej konfrontacji, bez zwątpienia w swoje działania. Sprawiło to moje mocno ugruntowane „ja”
i świadomość. Świadomość dlaczego coś robię, po co i w jaki sposób.

Kiedy sięgam po czekoladę to wiem, że to ja decyduję o tym ile jej zjem oraz kiedy to zrobię. Jeśli mam gorsze okresy (czytaj: PMS!) to staram się stosować różne triki (opisane w Słodkim Puzzlu), żeby wewnętrzny słodyczoholik nie przejął kontroli. Wiem również, że pozwalanie sobie na tą drobną, słodką przyjemność jest lepsze dla mojego zdrowia psychicznego niż całkowite odmawianie sobie rzeczy, które po prostu lubię. To moje dlaczego. Nie chcę żyć w wiecznym wyzwaniu, zaczynające się co poniedziałek, pierwszy dzień miesiąca czy nowy rok, które polega na próbie całkowitej rezygnacji z produktów rekreacyjnych. Nie chcę poświęcać na to swojej energii!

Słodycze nie znikną z naszej rzeczywistości, nie przestaną się uśmiechać ze sklepowych półek czy reklam telewizyjnych i co ważne: nie przestaną nam smakować. Zamiast na siłę szukać sposobu „jak nie zjeść”, poszukaj „jak zjeść”. To o tym jest Słodki Puzzel (oprócz przepisów, of course!). O akceptacji rzeczywistości przepełnionej bodźcami „zjedz mnie!”. I zrozumieniu, że akceptacja nie oznacza bierności. I o tym, że to TY podejmujesz decyzję. Obiecuję, że niczego nie narzucam. Twoje „ja” jest bezpieczne.

W ebook’u znajdziesz instrukcję jedzenia słodyczy, która jest na tyle uniwersalna, że dopasujesz ją do siebie. A dlaczego? Bo nie próbuję Cię zmienić czy walczyć z objawami (jedzenie słodyczy). Pokazuję Ci za to przyczyny. Kiedy będziesz wiedział(a) dlaczego po nie sięgasz, zobaczysz wiele dróg do rozwiązania problemu. Tak jak mówiłam: wybierzesz najlepszą dla Ciebie.

Ty decydujesz.

Więcej o Słodkim Puzzlu możesz przeczytać tu (i zobaczyć zdjęcia też!).

Tyle na dzisiaj ode mnie,

ściskam!

 

M. 

Komentarze

Tutaj też się rozgadałam:

Jak dobrać kaloryczność?

Jak dobrać kaloryczność?

Wchodzimy w wyszukiwarkę i wpisujemy "kalkulator kalorii" lub "obliczenie przemiany materii". Możemy skorzystać z kilku dostępnych wzorów - w zależności od tego, którego użyjesz możesz otrzymać inną wartość (zależy również od założonego przez Ciebie współczynnika...

Co to jest porcja?

Co to jest porcja?

Cześć, dzień dobry!   Po przeczytaniu tytułu posta w Twojej głowie mogła pojawić się myśl, że zwariowałam, decydując się na napisanie artykułu wyjaśniającego znaczenie porcji. W sumie… porcja to ilość zjadanej żywności i tyle, prawda? TAK I NIE.   Jest to...